Ważny trip...i co potem?
Jakiś czas temu przeżyłam piękną lekcję przy pomocy pięknego lekarstwa, LSD. I wszystko byłoby...no właśnie pięknie, gdyby nie problem, którego doświadczyłam w przeszłości. LSD pomogło mi stworzyć przestrzeń, w której z dystansem podeszłam do bolesnych emocji i bez krytyki przyjrzałam się swoim programom, zbudowanym w odpowiedzi na traumatyczne doświadczenia z przeszłości (ale programom, które w tym momencie mnie nie chronią, a zamiast tego hamują przed pójściem dalej). Udało mi się obudzić w sobie miłość do siebie, miłość do innych i spokój, którego właściwie na codzień nie doświadczam. Zrozumiałam, że to, jak działam nie jest moją winą - w ogóle słowo "wina" zniknęło całkowicie z mojego słownika. Zamiast tego zobaczyłam ciąg zachowań praktykowanych w mojej rodzinie od pokoleń, automatycznie, w wyniku strachu i braku zaufania do siebie. Dzień po takim tripie zawsze czułam się świetnie. Oczywiście, towarzyszyło mi typowe zmęczenie, ponieważ często trip ciągnął się do późn