Ważny trip...i co potem?

Jakiś czas temu przeżyłam piękną lekcję przy pomocy pięknego lekarstwa, LSD. I wszystko byłoby...no właśnie pięknie, gdyby nie problem, którego doświadczyłam w przeszłości.

LSD pomogło mi stworzyć przestrzeń, w której z dystansem podeszłam do bolesnych emocji i bez krytyki przyjrzałam się swoim programom, zbudowanym w odpowiedzi na traumatyczne doświadczenia z przeszłości (ale programom, które w tym momencie mnie nie chronią, a zamiast tego hamują przed pójściem dalej). Udało mi się obudzić w sobie miłość do siebie, miłość do innych i spokój, którego właściwie na codzień nie doświadczam. Zrozumiałam, że to, jak działam nie jest moją winą - w ogóle słowo "wina" zniknęło całkowicie z mojego słownika. Zamiast tego zobaczyłam ciąg zachowań praktykowanych w mojej rodzinie od pokoleń, automatycznie, w wyniku strachu i braku zaufania do siebie.

Dzień po takim tripie zawsze czułam się świetnie. Oczywiście, towarzyszyło mi typowe zmęczenie, ponieważ często trip ciągnął się do późnych godzin nocy, ale znając zasady, jakimi rządzi się te lekarstwo, zawsze przygotowywałam sobie czas na odpoczynek. Skupiałam się na tym, aby dać sobie należyty odpoczynek. Potrafiłam zupełnie bez żadnych starań trwać w przestrzeni stworzonej przez LSD. Z radością, spokojem i miłością podchodziłam do kolejnych wydarzeń kolejnych dni. Aż do dwóch - trzech tygodni po tripie, kiedy ta przestrzeń zaczynała się rozpływać.

Kuszącym w takim momencie, byłoby zorganizować sobie kolejny trip, jednak mam pewną zasadę: Podchodzę do psychodelików z szacunkiem. Rozumiem, że są one w stanie dać mi najważniejsze lekcje w moim życiu, pokazać mi perspektywy, które często nie są dla mnie dostępne; ale robią to tylko, kiedy ja jestem w stanie wykonać swoją część ciężkiej pracy. Psychodeliki to dla mnie forma terapii, a terapia nie działa, jesli pacjent nie robi niczego między poszczególnymi sesjami.

Jednak mimo iż zawsze miałam rytuał, który przygotowywał mnie do nadchodzącego tripa, brakowało mi rutyny, która pozwoliłaby utrzymać mi przestrzeń stworzoną przez psychodeliki po powrocie do "normalności".

Od ostatniego tripu jednak, wszystko się zmieniło. Oprócz odpowiedniego "set" i "settingu" przed podróżą, stworzyłam "set" i "setting" po podróży. I muszę powiedzieć - to sprawiła, że mój związek z psychodelikami stał się jeszcze bogatszy.

Pierwszego dnia po tripie nie spałam długo. To niestety typowa z LSD związana bezsenność, jednak z mojego doświadczenia wiem, że oprócz snu, które mogą mi chociaż w części zregenerować mój organizm. Każdy dzień od jakiegoś czasu zaczynam od porannej medytacji, więc i tym razem to zrobiłam. Jednak zamiast zaraz potem przejść do porannej kawy, zaczęłam pisać w pamiętniku. Zapaliłam świeczkę, otworzyłam mój zeszyt i poświęciłam kolejne pół godziny na opisanie wszystkiego, co przeżyłam przez ostatnie kilkanaście godzin. Wszystkie myśli, wizualizacje, i uczucia, jakie mi towarzyszyły. Pytania, jakie obudziły się w mojej głowie i to, co zawsze przynosi mi psychodeliczna podróż - postanowienia.

Często podczas tripów zauważam, co mnie boli i często na ten ból udaje mi się znaleźć rozwiazanie. Ale w wirze obowiązków i nowych wyzwań, zapominam często o tych postanowieniach. Tym razem obiecałam sobie, że będzie inaczej.

Jednym z tematów, do których często wracam jest muzyka. Jako dziecko chodziłam do szkoły muzycznej. Niestety, po siedmiu latach nie byłam w stanie wytrzymać niepotrzebnej presji, którą nauczyciele na nas wywierali. Moje ręce trzęsły się tak mocno, że nie mogłam nawet utrzymać smyczka od wiolonczeli.

Kiedy rodzice postanowili wypisać mnie ze szkoły muzycznej, przez jakiś czas grałam na pianinie. To były prywatne zajęcia bez tego stresu znanego mi ze szkoły. Ale pianino nie dawało mi tej samej frajdy, co wiolonczela. A może raczej - tęskniłam za adrenaliną, mimo że poprzednie doświadczenie było traumatyczne (a może raczej - właśnie dlatego...)

Podczas mojej ostatniej podróży, temat muzyki wrócił ponownie. Zabolało mnie, że kiedyś muzyka była nieodłączną częścią mojego życia - grałam sześć godzin dziennie przez siedem lat.

Zazwyczaj, kiedy myślę o muzyce mam do siebie dużo żalu. Dlaczego nie kontynuowałam lekcji? Dlaczego teraz nie mogę się za to zabrać? Czemu jestem taka leniwa?

LSD obudziło we mnie podobne pytania, tylko tym razem nie było w nich żalu. Z ciekawością zapytała siebie o ten brak oddania muzyce? Z ciekawością chciałam przyjrzeć się, co sprawia, że jej się boję? Lenistwo wcale nie było lenistwem. Tak naprawdę bałam się porażki.

Następnego dnia opisałam ten proces myślowy w moim pamiętniku. Zadałam sobie te pytania i postanowiłam, że nie muszę na nie natychmiast odpowiadać. Zamiast tego, stworzę sobie przestrzeń, w której zaobserwuję, co do muzyki mnie ciągnie, a co zaczyna mnie w niej przerażać. Pozwolę się nią również bawić bez obowiązku dożywotniego oddania.

Kiedy coś zapisujesz, zwiększasz prawdopodobieństwo tego, że naprawdę się tym zajmiesz. To samo z dzieleniem się swoimi planami z innymi, dlatego moim kolejnym waznym postanowieniem było opowiedzieć o swoim doświadczeniu innym.




Mam te szczęście, że wszyscy moi znajomi wiedzą o zainteresowaniu psychodelikami, więc moje historie nie wymagają cenzury; jednak wiem, że nie każdy ma takie wsparcie. W takich momentach wystarczy skupić się na samych emocjach i myślach omijając kontekst, w jakim się narodziły.

Moi znajomi wysłuchali mnie z otwartymi sercami. Tym razem usłyszałam wracający żal w moim głosie, ale byłam go na tyle świadoma, że nie brałam go "do siebie". Odkryłam, że wielu moich przyjaciół boi się zrobienia w życiu czegoś, na czym im zależy. Postanowiliśmy dać sobie siłę na spróbowanie mniejszych waznych rzeczy. Może wtedy do muzyki będę mogła wrócić?

Wróćmy do pierwszego dnia po tripie. Pamiętnik miałam już za sobą wraz z medytacją. Nadal czułam w moim ciele pobudzenie, dlatego kawa została przesunięta na późniejszą porę. Postanowiłam wyjść na spacer.

Jeśli kiedykolwiek miałeś/aś okazję przeżyć trip w naturze, to wiesz, że jest to absolutnie najpiękniejsze doświadczenie na świecie. Ale często zapominam, że natura zawsze jest taka piękna. LSD pozwala mi tylko przyjrzec się jej uważniej.

Dlatego zanim wzięłam gorącą kąpiel, poszłam na spacer, który okazał się dłuższy niż przewidywałam. Przyznaję, że na spacery nie chodzę tak często jakbym chciała. Wszystko zawsze wydaje mi się ważniejsze, albo wręcz boję się, że będę się na spacerze nudzić. Noc wcześniej podczas tripu udałam się na przechadzkę po osiedlu. Teraz, widząc te same drzewa i te same pola, uśmiechałam się do nich. Czułam, jakbyśmy posiadali razem jakąś wiedzę, jakiś sekret z poprzedniej nocy.

Po spacerze wzięłam kąpiel. Tym razem nie wzięłam ze soba książki. Chciałam pobyć dłużej z moimi myślami, ale co jeszcze ważniejsze - zająć się swoim ciałem. Tak mało miejsca daję mu w moim życiu. Zazwyczaj wściekam się, kiedy ciało mnie zawodzi, ale nie daję mu możliwości na regenerację po często wyczerpujących dniach. Mam konkretne oczekiwania wobec mojego ciała, ale nie daję mu wsparcia. Zawsze moje dbanie o ciało jest pospieszne i dzielone z umysłem. Chcę to zmienić.



Na tym etapie zaczęłam czuć senność. Zbliżało się popołudnie. LSD jest wyczerpujące dla ciała i umysłu, dlatego zawsze polecam znalezienie czasu na odpoczynek. Mając przed sobą cała wolną niedzielę, mogłam pozwolić sobie na popołudniową drzemkę. Ale wiem jednak, że często psychodeliczna drzemka zmienia się w kilka godzin snu, a nie chciałam wyjść zupełnie z mojego rytmu. Dlatego zrobiłam sobie herbatę i małą medytację poprzedzoną yogą.

Yoga nie musi być wyczerpująca i energiczna. Polecam na dni po tripie yin yogę, gdzie trwamy w asanach nieco dłużej.Yin Yoga praktykowana jest również przy użyciu olejków i świec. Od jakiegoś czasu trochę w świecach i olejkach siedzę i muszę powiedzieć, że są świetnym lekarstwem na wiele przypadłości.

Resztę popołudnia spędziłam czytając książkę i bawiac się z kotami. Zjadłam lekki lunch. Zawsze po psychodelikach moje ciało pragnie czegoś zdrowego i w miarę lekkiego. Kiedy zaczeło się zciemniać, w moim sercu pojawiła się znajoma nostalgia. Tęsknota za poprzednią nocą, tęsknota za magią. W przeszłości bałam się tej nostalgii i traktowałam ją jako coś, czego nie chcę doświadczyć. Zatapiałam się w netflixie, aby jej uniknąć lub robiłam milion planów na przyszłość, żeby mieć nad czymś kontrolę. Tym razem jednak postanowiłam potraktować ją z uwagą, na jaką zasługuje. Przyjęłam ją z otwartym sercem i w ciszy.

Kiedy dzień dochodził do końca znowu postanowiłam przyjrzeć się moim emocjom i uczuciom po podróży. Jak się czułam teraz? Co wydawało mi się najważniejsze? Jak chciałabym wejść w kolejny tydzień?

LSD to piękna podróż i pokazuje, jak łatwo można kochać - siebie, innych i cały świat. Ale jeśli nie stworzymy przestrzeni do praktykowania tego dalej, będziemy polegać na psychodelikach, by wywołać w sobie te emocje. Może wtedy utkniemy zawsze w tej samej lekcji? A aby iść dalej, musimy pokazać tym substancjom, ze jesteśmy na to gotowi?

A czy Ty masz jakieś sposoby na powroty po tripach?

Comments